Korzystanie z analitycznych i marketingowych plików cookies wymaga Państwa zgody, którą można wyrazić, klikając „Zaakceptuj”. Jeżeli nie chcą Państwo wyrazić zgody na korzystanie przez nas i naszych partnerów z określonych kategorii plików cookies, należy wybrać opcję „Zarządzaj Cookies” i zadecydować o swoich preferencjach. Wyrażoną zgodę można wycofać w każdym momencie poprzez zmianę preferencji plików cookies. Szczegółowe informacje dotyczące przetwarzania danych osobowych znajdują się w Polityce prywatności.
Poniżej możesz zarządzać preferencjami dotyczącymi korzystania przez nas i naszych partnerów z plików cookie.
Więcej szczegółów: Google Analytics
Epoka dźwiękowego nadmiaru
Dzięki takim muzycznym serwisom internetowym jak SoundCloud, Bandcamp, Spotify czy, na swój sposób, YouTube, żyjemy w czasach, w których niemal każdy wykonawca może przebić się ze swoją ofertą artystyczną do szerszej grupy odbiorców. Odebranie dyktatu na kreowanie trendów dużym wytwórniom – choć te wciąż mają oczywiście wiele do powiedzenia – i równoległy rozkwit umożliwiającego dowolną cyfrową dystrybucję myślenia spod znaku do it yourself, to jeden z największych fenomenów bieżącej epoki.
Jedną z najciekawszych funkcjonalności jest zaś to, że spersonalizowane reklamy, bazujące na starannie zaprojektowanych skryptach, polecają słuchaczom kapele „podobne” do dotychczas odtwarzanych, co skutecznie wpływa na rozdrobnienie gustów i zapewnia poczucie funkcjonowania w swoim własnym audialnym świecie. Skrypty jednak nie wybaczają i tego typu błogosławieństwo szybko może stać się przekleństwem. Wystarczy nieopatrznie sprawdzić z ciekawości kilka zabawnych w swej nieporadności bądź wulgarności utworów, by z twórczością ich autorów być już regularnie na bieżąco, mimo że przecież na co dzień możemy gustować w rzeczach tak awangardowych jak dzieła Karlheinza Stockhausena czy Pierre’a Bouleza.
Wiele zespołów, którym udało się odnieść sukces, wybiło się właśnie dzięki wspomnianym na początku serwisom. Gitarzysta kanadyjskiej grupy Viet Cong, Scott Munro, którego pytałem o to w trakcie wywiadu, powiedział mi:
„Bandcamp uratował nam życie. Byliśmy w połowie trasy koncertowej i nie stać nas było nawet na paliwo czy jedzenie, a ten serwis dostarczył nam pieniędzy na przetrwanie i kontynuowanie tego, co robimy (wynajęcie pokoju w hotelu, posiłek). To nie były wielkie pieniądze, ale zrobiły różnicę”.
Marketingowe sztuczki
W dobie przesytu, by przykuć uwagę, notorycznie trzeba odwoływać się do wielkich narracji. Nieustannie słyszymy więc dobiegające naszych uszu reklamy typu „największy powrót tego roku”, „najważniejsza płyta dekady” czy „najgłośniejszy debiut od lat”, odnoszące się do kompletnie schematycznych albumów, by wpłynąć na ich sprzedaż. Mechanizm ten niestety wciąż działa i przyciąga miliony osób.
Statystyki, reklamy, spersonalizowane rekomendacje, facebookowe tablice znajomych, cieszące się dużą ilością odsłon amatorskie artykuły (i małą fachowe) czy chaotyczne dryfowanie po serwisach sprawiają że tracimy stabilny punkt orientacyjny i albo słuchamy dziś kompletnie przygodnie, albo na wyścigi, rzadko zatrzymując się na dłużej nad czymś wartościowym. Wszystko to daje nam ułudę wolności i tego, że „wielki brat” dba o to, żebyśmy docierali do rzeczy naprawdę dobrych, a jednocześnie jest świadectwem tożsamościowego zagubienia w epoce 2.0.
Zwrot ku przeszłości
W kontrze coraz częściej spotykane staje się podejście bazujące na sentymencie i melancholijnym spojrzeniu ku przeszłości – choćby gromadzenie winyli. W Polsce w szczególnie interesujący sposób uskutecznia je np. zafascynowana audialnymi eksperymentami wrocławska wytwórnia muzyczna Sangoplasmo, która celowo wydaje albumy na kasetach, zmuszając nas do analogowego przeżywania i, siłą rzeczy, świadomie ograniczając tym samym liczbę odbiorców. Swoją drogą, taki pozorny „antymarketing” również potrafi być świetną formą promocji, wytwarzając otoczkę czegoś dla wybranych. Innym przykładem są zaś choćby próby wskrzeszenia prasy papierowej – tylko w branży muzycznej na rynku pojawiły się u nas niedawno „M/I Kwartalnik Muzyczny”, „Noise Magazine” czy „Gazeta Magnetofonowa”.
W dobie nieograniczonego sieciowego dostępu, choć zautomatyzowane „polecanki” czyhają na każdym kroku, warto rozglądać się przede wszystkim za głosem ekspertów, do których prac i specjalistycznych artykułów, które wesprą w odróżnianiu ziarna od plew, dotrzeć trzeba już jednak na własną rękę, co marketingowe skrypty skutecznie starają się utrudnić. Problem w tym, że „krytykiem” może być dziś każdy, a rekinom biznesu jest to bardzo na rękę w ich manipulacjach. I, niestety, będzie tak jeszcze bardzo, bardzo długo.
Źródła: Screenagers, Wikipedia
Na dobry start
proponujemy Ci bezpłatnie: