Korzystanie z analitycznych i marketingowych plików cookies wymaga Państwa zgody, którą można wyrazić, klikając „Zaakceptuj”. Jeżeli nie chcą Państwo wyrazić zgody na korzystanie przez nas i naszych partnerów z określonych kategorii plików cookies, należy wybrać opcję „Zarządzaj Cookies” i zadecydować o swoich preferencjach. Wyrażoną zgodę można wycofać w każdym momencie poprzez zmianę preferencji plików cookies. Szczegółowe informacje dotyczące przetwarzania danych osobowych znajdują się w Polityce prywatności.
Poniżej możesz zarządzać preferencjami dotyczącymi korzystania przez nas i naszych partnerów z plików cookie.
Więcej szczegółów: Google Analytics
Jako profesor akademicki, zastanawiało mnie z jaką łatwością moi studenci posługują się Internetem.
Dla mojego pokolenia biała krusząca się kreda i czarna tablica były źródłem informacji na zajęciach.
Dziś z pewnością zastąpił ją komputer i tzw. sieci społecznościowe.
Albert Einstein
Jeszcze do niedawna nauczyciele akademiccy wyrywali sobie włosy z głów, kiedy którykolwiek ze studentów posługiwał się Wikipedią jako materiałem źródłowym. Rzeczywiście na początku swojej działalności stanowiła ona wątpliwe kompendium wiedzy, w którym można było z pełną dezynwolturą dodawać artykuły. Dzisiaj jest to znacznie trudniejsze, gdyż nad wysokim standardem tekstów czuwa pokaźna grupa wolontariuszy. A materiały szczególnie wartościowe – z bogatą treścią oraz naszpikowane przypisami – zdobywają miano „Artykułu na medal”. I można je śmiało uznać za wiarygodne źródło wiedzy.
Oczywiście wciąż istnieje ryzyko nadziania się na umyślnie sfałszowaną informację. Na taką pułapkę wpadli dziennikarze „Guardiana”, którzy posłużyli się cytatem zmarłego kompozytora Maurice’a Jarre’a. Problem w tym, że piękna wypowiedź o przemijaniu i ostatnim walcu została zmyślona przez studenta z Uniwersytetu w Dublinie. Kiedy mistyfikacja wyszła na jaw, dziennikarze przeprosili za swoją nieuwagę, a na końcu artykułu o śmierci artysty została umieszczona informacja o ich błędzie.
Wikipedia to był jednak pikuś. Prawdziwy wysyp fake’owych (od angielskiego fake – fałszerstwo, oszustwo) treści pojawił się wraz z rozwojem portali społecznościowych. Możliwość udostępniania informacji – często z pierwszej ręki – stała się idealnym miejscem do kolportowania fałszywych wiadomości. Co prawda, nikt jeszcze nie ośmiela się użyć przypisu „Jan Nowak, Niezwykłe znalezisko w Egipcie, post z 12.12.12.” w pracy dyplomowej, ale wiele niesprawdzonych newsów coraz częściej trafia do tradycyjnego obiegu – na łamy gazet i do programów informacyjnych.
Kryzys imigracyjny wywoływał zażarte dyskusje na Faceboku, Twitterze, Instagramie i forach internetowych. Dlatego nic dziwnego, że stał się łatwą pożywką dla różnego rodzaju kanciarzy informacyjnych.
Weźmy na przykład wpis jednego z blogerów, który postanowił zrelacjonować swoją podróż autobusem przez Włochy. Nagle pasażerowie zostali osaczeni przez rozwścieczony tłum imigrantów. Co tam się nie działo! W ruch poszła zarówno broń organiczna, jak przedmioty znajdujące się pod ręką rozzuchwalonych uchodźców. Dramatyczna relacja uzyskała ponad 30 tysięcy polubień i udostępnień. A informacja rozeszła się po całym świecie, oburzając mieszkańców Węgier, Francji, Szwecji, Stanów Zjednoczonych i samych Włoch. Wystarczył jednak telefon do austriackiej i włoskiej policji i było wiadomo, że autora wpisu poniosła niezdrowa fantazja. Kiedy mistyfikacja wyszła na jaw, wszystkie treści na koncie zostały usunięte. A autor z blogera stał się blagierem.
Oczywiście tego typu prowokacje w związku z kryzysem imigracyjnym zdarzało się znacznie więcej, ale warto przytoczyć jeszcze jedną, z bardziej pozytywnym ładunkiem emocji. Użytkowników Instagrama zainteresowały losy Abdou’a Dioufa z Dakaru, który relacjonował swoją wyprawę do Europy właśnie za pomocą tej aplikacji. Na jego koncie pojawiały się fotki, to ze spotykanymi po drodze ludźmi, to w „salonie” fryzjerskim aż w końcu na brzegu Ziemi Obiecanej. Jego poczynania były obserwowane przez ponad 8000 użytkowników, którzy w większości życzyli mu bezpiecznego dotarcia do celu. Jak się jednak okazało, cel udało się osiągnąć, ale zupełnie inny niż oczekiwali fani podróży imigranta. Cała relacja była bowiem promocją… festiwalu fotograficznego w Północnej Hiszpanii.
Jedną z ostatnich fałszywek, której nie powstydziły się zaprezentować serwisy informacyjne na całym świecie (Fox News, Russia Today, Press TV z Iranu i wiele innych) była sprawa pewnego niemieckiego mężczyzny, który po rozwodzie z żoną potraktował podzielenie majątku dość dosłownie. Wideo przepiłowanego samochodu obiegło świat, a na Ebayu można było zakupić inne przedmioty potraktowane piłą lub wyrzynarką. Nie trzeba chyba dodawać, że osiągały nieraz absurdalnie wysoką cenę. Jak się później okazało cała historia została zmyślona przez organizację Deutsche Anwaltauskunft, a miała na celu zwrócenie uwagi na negatywne skutki rozwodów, które dotykają przede wszystkim dzieci.
Jak nie dać się złapać na fałszywki? Najlepiej jest przeczekać aż „breaking news” z posta znajomego znajdzie potwierdzenie w poważnych źródłach. Nigdy nie skupiać się na nagłówkach, a treści artykułu. Czyli sprawdzać, wątpić i jeszcze raz sprawdzać. Pomocnym narzędziem okazuje się również niezastąpiony Google. Wystarczy wpisać rzekomy cytat, spróbować sprawdzić go w innym języku, i po negatywnej weryfikacji wyrzucić go z pamięci. Tak jak słowa Alberta Einsteina z początku artykułu. Niestety nie miał okazji oglądać swoich studentów szukających informacji w Internecie. Zmarł w 1955 roku.
Źródła:
Na dobry start
proponujemy Ci bezpłatnie: